poniedziałek, 31 marca 2014

5. Hello My Sunshine...

Ból… Ból przeszywający moje ciało. Czułam jakby moja głowa pękała mi, co chwilę od nowa. Gdy myślę, że męczarnia się kończy, ona rozpoczyna się od nowa z silniejszym bólem. Moja ręka została wykręcona pod jakiś dziwnym kontem, a druga… Myślałam, że zaraz odpadnie mi nadgarstek. Czułam na nim zimny metal. Nie mam pojęcia co to jest. Ze świadomością, co może mnie spotkać otworzyłam powoli oczy. Moje powieki zaczęły się otwierać tym samym ukazując moim oczom duży pokój. Czarne meble, białe ściany z jakimiś wzorami… Spojrzałam na miejsce, na którym obecnie leżałam. Na jednej ręce leżałam, a druga była skierowana do tyłu. Próbowałam spojrzeć na nią, ale z każdym, nawet najmniejszym ruchem głowy moje ciało przeszywał ból. Próbowałam sobie przypomnieć co się wydarzyło. Śmierć Liz, doktor Stefan Mikaelson, odkrycie kim jest Stefan, pogrzeb Liz, wystąpienie Lily, Stefan na pogrzebie, brunet czekający na Stefana, śledzenie ich, spojrzenie Stefana, uśmiech bruneta i uderzenie w głowę. Z wielkim trudem przekręciłam głową w bok. Czułam przy tym niewyobrażalny ból. Spojrzałam na moją rękę. Była przykuta kajdankami do ramy czarnego łóżka. Nagle drzwi od pokoju się otworzyły. Szybko obróciłam głowę w tym kierunku. Był to wielki błąd. Syknęłam z bólu i zamknęłam na chwilę oczy.
Roseanne Salvatore ;)
- Za mocno cię uderzyłam? Przepraszam- zadrwił ktoś. Otworzyłam oczy. W drzwiach stała dziewczyna średniego wzrostu i brązowych włosach.
- Kim jesteś?- ledwie powiedziałam.


- Jestem Roseanne Salvatore- powiedziała i podeszła do łóżka.
- Dlaczego mnie uderzyłaś?- zapytałam.
- Bo chciałam- powiedziała- Gdyby nie to, że Damon chce żebyś żyła, już dawno byłabyś martwa. Własnoręcznie bym cię załatwiła.
- To ty mnie wtedy trzymałaś? Wtedy gdy zamordowaliście mi brata- wyszeptałam.
- Jednak jesteś mądrzejsza niż myślałam- powiedziała i odstawiła cos na szafkę koło łóżka.
- Stefan zaraz do ciebie przyjdzie- oznajmiła i wyszła.
Zamknęłam oczy. Próbowałam sobie wyobrazić, że jestem w domu. Z rodzicami. Z Elijah. Mama Care i Caroline przyszły na urodziny mamy. Wszyscy byli wtedy szczęśliwi. A teraz? Moi rodzice nie żyją, Elijah też i mama Caroline także. Pewnie niedługo dołączę do nich. Ciekawe tylko czy następna będzie Caroline czy Lily? A może je oszczędzą? W końcu tylko ja szukałam bruneta z baru. Moje rozmyślenia przerwał dźwięk otwieranych drzwi. Otworzyłam oczy i zobaczyłam Stefana stojącego przy łóżku.
- Jak się czujesz?- spytał.
- A jak myślisz- syknęłam.
- Przepraszam za Ross. Jest trochę porywcza, z resztą tak samo jak jej brat- oznajmił.
- Po co mi to mówisz?- zapytałam.
- Żebyś wiedziała, że na początku Ross będzie ci dogryzała i coś w tym stylu. Do tej pory była jedyną dziewczyną w naszym gronie. A teraz pojawiłaś się ty- powiedział.
- Nic z tego nie rozumiem- powiedziałam.
- Nie widziałaś się jeszcze z Damonem?- spytał zaskoczony.
- Nie. Jedynymi osobami jakimi widziałam po przebudzeniu to ty i jakaś Rose coś tam – oznajmiłam.
- Roseanne- poprawił mnie- To dziwne, że Damon jeszcze do ciebie nie przyszedł. Kiedy się obudziłaś?
- Niedawno- mruknęłam.
- To wszystko wyjaśnia. Damon pewnie tu był ,ale spałaś- powiedział.
- Stefan o co ci chodziło z teraz pojawiłaś się ty?- zapytałam.
- Damon nie ma zamiaru cię zabić. Musisz być posłuszna, słuchać się go- wyjaśnił.
- Co? Ja nie jestem psem!- próbowałam krzyknąć, ale jedyne co wychodziło z mojego gardła to dziwne pisknięcie.
- Katherine, spokojnie- powiedział- Obejrze teraz twoja głowę.
- Dobrze- odpowiedziałam i spróbowałam usiąść. W moim przypadku okazało się to niewykonalne. Każdy ruch przynosi większy ból. Stefan zauważył z jakim trudem idzie mi podniesienie się do pionu. Złapał mnie w tali i delikatnie posadził. Uśmiechnęłam się do niego. Stefan nałożył na ręce białe, jednorazowe rękawiczki i zaczął oglądać moją głowę.
- To nic poważnego. Ross nie uderzyła cię tak mocno jak myślałem. Trzeba to tylko oczyścić- poinformował mnie i wziął do rąk wodę utlenioną. Wylał ją na wacik. Podszedł do mnie i delikatnie zaczął obmywać ranę na głowie. Syknęłam. Szczypało. Szczypało jak cholera.
- Gotowe- powiedział po chwili.
- Dziękuję- mruknęłam.
- Przez jakiś dzień będzie cię wszystko bolało- poinformował mnie.
- Stefan… Ja muszę wrócić do domu- wyszeptałam.
- Nie możesz Katherine. Damon cię stad nie wypuści pod żadnym pozorem- powiedział.
- Ale ja muszę wrócić do Lily, do Caroline. One potrzebują mojej pomocy.
- Katherine posłuchaj mnie. Obiecuję ci, że się nimi zajmę.
- Dlaczego miałbyś to robić?
- Bo cię lubię. Lily i Caroline z resztą też.
- Dziękuje- wyszeptałam.
- Katherine połóż się spać- powiedział po czym wyszedł. Tak jak Stefan mi doradził postanowiłam się zdrzemnąć.

***
Lekko otworzyłam oczy. Głowa nadal mnie bolała. Czułam jakby mój nadgarstek, który jest przykuty kajdankami miał mi zaraz odlecieć.
- Witaj słonko- usłyszałam. Szybko odwróciłam głowę w stronę osoby, która wypowiedziała te słowa. Przede mną stał nikt inny jak Damon Salvatore. Zabójca mojego brata. Jak zawsze uśmiechnięty.
- Wreszcie się obudziłaś- powiedział po czym usiadł na łóżku.
- Czego chcesz?- wysyczałam.
- Spokojnie słonko. Nic ci nie zrobię- powiedział.
- Przyszedłem zapytać jak się czujesz- oznajmił.
- Co cię to obchodzi?- zapytałam.
- Dużo mnie to obchodzi, więc odpowiadaj Katherine- powiedział.
- Oprócz tego, że moja głowa mnie niemiłosiernie boli, nadgarstek chyba mi zaraz odpadnie oraz, że zostałam porwana przez psychopatę, który zabił mojego brata to dobrze- oznajmiłam. Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Jeśli obiecasz mi, że nie będziesz uciekać, to odepnę cię od łózka- powiedział. Kiwnęłam głową. Damon wziął z szafki kluczyki do kajdanek i po chwili moja ręka była wolna. Zaczęłam rozmasowywać nadgarstek. Zauważyłam, że bruneta już nie ma w pokoju. Po chwili jednak wrócił, trzymając w ręce lód.
- Masz przyłóż to- powiedział. Wzięłam od niego lód i przybliżyłam do nadgarstka. Gdy lód dotknął mojej skóry poczułam kojące zimno.
- Dlaczego jeszcze mnie nie zabiłeś?- spytałam po chwili.
- A dlaczego miałbym cię zabić?- odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Bo jeśli ktoś wchodzi ci w drogę zawsze go zabijasz. Wiec?
- No tak. Zapomniałem, że mnie szpiegowałaś. Aż tak ci się podobam?- zaśmiał się.
- Odpowiesz mi na moje pytanie?- zapytałam coraz bardziej podirytowana.
- Już słoneczko. Nie zabiję cię ponieważ nie tego chce od ciebie- powiedział.
- A czego chcesz ode mnie?
- Dowiesz się  w swoim czasie.
- Damon posłuchaj mnie… Ja chciałabym się skontaktować z Lily i Caroline- powiedziałam niepewnie.
- Nie ma mowy!- krzyknął.
- Ale Damon ja muszę się z nimi skontaktowac!- też wrzeszczałam.
- Powiedziałem nie!
- Ale…
- Nie ma żadnego ale Katherine. Zapomniałem przedstawić ci zasady. Jesteś moja, więc robisz to co ja chce i to ja decyduje co robisz! Jasne?!- spytał. Nie miałam zamiaru na to odpowiadać.
- Spytałem czy jasne!- krzyknął.
- Tak- wyszeptałam.
- To dobrze- powiedział łagodniej.
- Ale musze powiedzieć Lily i Caroline, że nic mi nie jest- nie dawałam za wygraną.
- Katherine posłuchaj mnie. Nie musisz martwić się o Lily i Caroline. Żadnej nie stanie się krzywda. Potrafie ci to zapewnić. Te osoby, które mają je na oku nie dadzą ich skrzywdzić pod żadnym pozorem. Obiecuję ci, że spotkacie się. Ale w odpowiednim czasie- powiedział.
- Osoby, które mają je na oku? Czyli kto?- do końca nie rozumiałam.
- To nie jest ważne- powiedział.
- To jest ważne Damon. To jest moja siostra. A Caroline też taktuje jak siostrę, czyli też jet dla mnie ważna.
- O bezpieczeństwo Lily dba Stefan, a o bezpieczeństwo Caroline jego brat Klaus.
- Czy to ty…- nie mogłam wydusić z siebie tych słów.
- Czy to ja zabiłem mamę Carolinę?- pokiwałam głową- Nie. I też nie wiem kto to zrobił. Ale się dowiem. I ten ktoś za to zapłaci.
- Dlaczego? Przecież nie znałeś Liz- powiedziałam.
- Kim Liz dla ciebie była?- spytał.
- Jak druga matka- odpowiedziałam szybko.
- Widzisz była ważna dla ciebie. A ty jesteś ważna dla mnie. Dlatego każdy przez którego cierpisz zapłaci za to co ci zrobił- oznajmił.
- Co?- zapytałam zdziwiona.
- Kiedyś ci to wyjaśnie, ale nie teraz. Nie jesteś jeszcze gotowa- powiedział. Nagle zadzwonił telefon Damona. Spojrzał na wyświetlacz.
- Katherine ja muszę teraz wyjść. Nie wiem kiedy wrócę, więc radziłbym ci odpocząć-powiedział i skierował się w strone drzwi.
- Tylko nie próbuj żadnych sztuczek- zagroził mi palcem.
- Dobrze- mruknęłam. Uśmiechnął się i wyszedł.
Ogarnęło mnie dziwne zmęczenie. Postanowiłam chwilę odpocząć. Tylko chwilkę…



Witam!
Jest trochę Katherine i Damona <3
Mam nadzieję, że rozdział się podobał.
Chciałam też wszystkim podziękować za miłe komentarze pod ostatnimi rozdziałami.
Naprawdę się cieszę, że ktoś czyta moje wypociny i mu się podobają.
To naprawdę motywuje.
Życzę wszystkim miłego tygodnia <3
Pozdrawiam Caroline. 


niedziela, 30 marca 2014

#Niespodzianka!

Tak jak jest napisane w tytule mam dla was niespodziankę. 
A mianowicie nowy blog. 
Opowiada on o historii bliźniaczek, które są córkami Klausa i Caroline. 
Prowadzę go wraz z dwoma przyjaciółkami. 
Mam nadzieję, że przeczytacie pierwszy rozdział i jeśli wam się spodoba i będziecie mieli ochotę to będziecie go czytać dalej. 
Więc zapraszam do zajrzenia na Eyes don’t lie!

Pozdrawiam Caroline.



wtorek, 25 marca 2014

4. I found him...

Siedziałam na podłodze, oparta o szafkę z zdjęciem Stefana i Damona w ręku. Nie mogłam w to uwierzyć. Stefan był miły… Polubiłam go… Myślałam, że jest w porządku… A tak naprawdę jest jednym z zabójców mojego brata. Spojrzałam w stronę okna. Jest już noc. Siedziałam na podłodze i rozmyślałam nad tym, czego właśnie się dowiedziałam przez dobre parę godzin. Wstałam z podłogi i pozbierałam wszystkie zdjęcia, które porozrzucałam szukając zdjęcia, które pomogło mi być o krok bliżej do znalezienia bruneta. Wyszłam z pomieszczenia i zamknęłam drzwi na klucz. Weszłam do swojego pokoju i skierowałam się w stronę łazienki. Wzięłam z łóżka pidżamę i zamknęłam drzwi do łazienki. Spuściłam wodę i weszłam pod prysznic. Ciepłe strumienie wody spływały po mojej twarzy i mieszały się z słonymi łzami. Nawet nie wiem, kiedy zaczęłam płakać. Są to łzy bezsilności. Stałam tam jeszcze jakieś pół godziny, założyłam pidżamę, umyłam zęby i wgramoliłam się do łóżka. Chwilę rozmyślałam o Stefanie, o brunecie z baru, o Lily, o mamie Caroline i o samej Caroline. Jutro pójdę sprawdzić jak się czuję. I z tą myślą odpłynęłam do krainy snów…
 ***
- Kath!- obudził mnie głos Lily- Katherine wstawaj!- nakryłam swoją głowę kołdrą- Katherine Pierce! Wstawaj! Spóźnisz się do pracy!- krzyczała. A no tak. Zapomniałam jej wspomnieć, że szef, który próbował mnie zgwałcić wyrzucił mnie z pracy. Podniosłam się do pozycji siedzącej i spojrzałam na Lily. Była ubrana w blado różowe spodnie i dżinsową koszulę. Na nogach miała czarne tenisówki. Włosy rozpuściła.
- Lily z tego całego zamieszania zapomniałam ci o czymś powiedzieć- zaczęłam- Tego samego dnia, którego postrzelono matkę Caroline mój szef próbował mnie zgwałcić.
- Co?! Co próbował?!- zaczęła panikować.
- Lily spokojnie. Nic mi nie zrobił prócz zwolnienia mnie z pracy. Aktualnie mam status bezrobotnej- oznajmiłam.
- Katherine z chęcią bym z tobą posiedziała, ale muszę iść do szkoły- westchnęła.
- Jasne. Leć. Ja pójdę później zobaczyć, co u Care- powiedziałam.
- Dobrze. To na razie- powiedziała i cmoknęła mnie w policzek.
- Pa- powiedziałam, gdy wychodziła. Po chwili usłyszałam trzaskanie głównych drzwi. Postanowiłam jeszcze trochę poleżeć w łóżku i dopiero później iść do Caroline. Po jakiejś godzinie wywlokłam się z łóżka. Wyjęłam z szafy spodnie, T-shirt i szarą bluzę. Poranna toaleta zajęła mi jakieś dwadzieścia minut. Zeszłam na dół i zrobiłam kawę. Gdy wypiłam napój postanowiłam przejść się do Caroline. Wyszłam z domu, zamknęłam drzwi i po chwili stałam przed domem Caroline i zapukałam. Przyjaciółka otworzyła mi je dopiero po jakiś dziesięciu minutach. Wyglądała jak… Jak nie Caroline, którą znam. Miała na sobie pozaciągane leginsy, jakąś białą bluzkę i za dużą granatową bluzę. Włosy związała w niechlujny kok, z którego wypadała większość włosów. Na mój widok lekko się uśmiechnęła. Wpuściła mnie do środka i spytała czy chce może herbaty albo kawy. Zaprowadziła mnie do salonu, gdzie było pełno porozwalanych zdjęć na podłodze. Zdjęć Caroline i jej mamy.
- Przepraszam za ten bałagan- powiedziała- Gdybym wiedziała, że przyjdziesz sprzątnęłabym- po tych słowach kucnęła przy zdjęciach i zaczęła je zbierać.
- Caroline zostaw to- oznajmiłam- Ja po śmierci Elijah też miałam niezły bajzer. Pamiętasz?-  spytałam. Caroline skierowała na mnie swój wzrok mówiący „Tak, pamiętam”.
- Jak się czujesz?- zapytałam z troską.
- Już lepiej- odpowiedziała- Najgorsze minęło. Teraz pozostało jeszcze tylko przyswoić tę myśl. Choć pewnie nigdy tego nie przyswoję- powiedziała ze smutkiem w głosie.
- Stefan do mnie dzwonił- na to zdanie od razu wyostrzyłam słuch. Zastanawiałam się tylko czy powiedzieć Caroline kim tak naprawdę jest Stefan.
- Powiedział, że pogrzeb mogę zrobić w przyszłym tygodniu. Przyjdziesz?
- Jasne, że tak- odpowiedziałam szybko.
- Dziękuję. To dla mnie ważne- powiedziała.

Tydzień później…
Stałam przed lustrem w moim pokoju i zakładałam drugiego kolczyka. Miałam na sobie czarną,
prostą sukienkę i czarne szpilki. Włosy związałam w warkocz. Dzisiejszego dnia ma się odbyć pogrzeb Elizabeth Forbes. Zeszłam na dół. Czekała tam na mnie już Lily i Caroline. Każda w czarnej sukience i czarnych szpilkach. Caroline miała rozpuszczone włosy, a Lily spięte w kok. Po chwili byłyśmy już w drodze do kościoła. W środku zauważyłam nikogo innego jak Stefana Mikaelson. Tylko co on tu robi? Przyszedł napawiać się swoim zwycięstwem? Przyszedł pośmiać się z tego jak cierpię?
Wszyscy zaczęli składać Caroline szczere kondolencje. Jestem pewna, że słuchanie jaka jej mama była wspaniałą kobietą, przyjaciółką, policjantką, matką to teraz ostatnia rzecz na jaką Caroline ma ochotę. Gdy przyszedł czas na słowa od bliskich z miejsca podniosła się Lily. Zdziwiło to mnie jak i Caroline. Żadna z nas nie wiedziała, że Lily chce przemawiać. Moja siostra poprawiła jeszcze sobie mikrofon i zaczęła mówić:
- Jak wszyscy obecni wiedzą Liz była wspaniałą, kochającą, szczerą, miłą przyjaciółką, a także i matką. Po śmierci moich rodziców Liz pomagała mi prawie we wszystkim z czym miałam problemy. Była dla mnie jak druga matka. To dzięki niej nie zamknęłam się w sobie. Nie zaczęłam robić różnych głupstw. To był mój Anioł Stróż. Nie zasługiwała na taką śmierć. Powinna umrzeć w spokoju, ze starości, a nie w taki sposób. To wszystko co umiem w tej sytuacji powiedzieć. Miałam napisaną kartkę, ale żadne ze słów na kartce nie opisują co teraz czuję. Dziękuję za wysłuchanie- powiedziała i ruszyła z powrotem na swoje miejsce. Spojrzałam na Caroline. Płakała. Mi zresztą też łzy napływają do oczu. Niektóre starsze panie- nasze sąsiadki także się popłakały. Chwilę po wygłoszeniu Lily msza dobiega końca i następuje ta część, w której idzie się na cmentarz i składa kwiaty. Zauważyłam, że inni ludzie poprzynosili lilie i inne kwiaty, które nie wiem jak się nazywają. Ja przyniosłam zwykły bukiet czerwonych róż. Czerwone róże były ulubionymi kwiatami Liz. Pamiętam, że na urodziny zawsze kupowałam jej czerwoną różę. Była wtedy szczęśliwa. Kiedy jakaś dziewczyna ze szkoły mnie obraziła mówiąc, że jestem nikim Liz zdradziła mi sekret, dlaczego tak bardzo lubi róże.
                                       ***
- Wiesz dlaczego tak bardzo lubię róże?- spytała i usiadła na ziemi koło mnie. Miałam całą twarz pokrytą łzami.
- Nie. A dlaczego?- zdołałam wychlapać.
- Wszyscy uważają, że to takie zwyczajne kwiatki, dlatego też kupują kwiaty, które są rzadko spotykane. Tak naprawdę to róża jest niezwykłym kwiatem. Niby wszyscy mówią, że jest taka zwyczajna i w ogóle, ale tak naprawdę skrywa to co boi się pokazać światu. Dlatego też jest taka niezwykła. Jest niezwykła, bo nie została jeszcze do końca odkryta. Dlatego nie można jej osądzać, bo nie wiemy jak jest naprawdę- powiedziała.
- Chyba masz rację- oznajmiłam.
- Wiem jeszcze jedno- powiedziała.
- Co?- spytałam zaciekawiona.
- Wiem, że mogę cię spokojnie porównać do róży- powiedziała.
- Co? Mnie? Ale jak?- nie wiedziałam dokładnie o co spytać.
- Jesteś jak róża Katherine. Piękna, boisz się pokazać światu coś niezwykłego. Ludzie nie powinni cię osądzać, ponieważ nie pokazałaś jeszcze na co cię stać. Boisz się, że cię wyśmieją. Tak samo jest z różą. Dam ci radę Katherine. Olej innych. Miej gdzieś ich zdanie. Najważniejsze jest żebyś to ty była z tego zadowolona- powiedziała- A teraz chodź do domu. Zaparzę ci ciepłej herbaty- dodała i razem podniosłyśmy się z ziemi. Gdy szłyśmy w stronę domu zatrzymałam ją.
- Liz dziękuję- powiedziałam i mocno ją przytuliłam.
- Nie ma za co Katherine- wyszeptała.
 ***
Stałam teraz przed zakopanym grobem Liz. Ludzie zaczęli podchodzić i składać kwiaty. Następny podszedł Stefan. Spojrzał na mnie, a ja na niego. W moim wzroku na pewno nie można było znaleźć nic pozytywnego. Lily podeszła do grobu i zostawiła na nim kwiaty. Następna byłam ja.
Podeszłam do grobu, klęknęłam przed nim i zaczęłam w myślach prosić, żeby Liz spoczywała w pokoju. Zostawiłam kwiaty i podeszłam do siostry. Ostatnią osobą, która poszła złożyć kwiaty była Caroline. Stała przy grobie i chyba płakała. Położyła kwiaty. Odwróciła się do nas, a ja rozłożyłam ramiona. Od razu się do mnie przytuliła. Nagle przy wejściu cmentarza zauważyłam nikogo innego jak Damona Salvatore. Pierwsze co mi przyszło do głowy to szczęście, że go w końcu znalazłam i mogę dokonać mojej zemsty. Natomiast drugą myślą, która mi przyszła do głowy to pytanie: Co on tu robi? Zauważyłam, że Stefan zmierza w jego kierunku. Przywitali się i odeszli. O nie! Nie mogę pozwolić im zwiać! Poprosiłam Lily i Caroline żeby już jechały do domu, a ja zaraz do nich dołączę. Gdy byłam pewna, że odjechały ruszyłam w stronę bruneta i Stefana. Zauważyłam ich w jakiejś ślepej uliczce. Zatrzymałam się na wprost niej i spojrzałam na Stefana. Jego wzrok natychmiast spotkał się z moim. W jego oczach zauważyłam zdziwienie,
strach i przeprosiny? Chwilę po tym brunet, który stał do mnie tyłem
odwrócił się i kiedy jego wzrok spotkał się z moim uśmiechnął się szeroko. Tak jak za pierwszym razem, kiedy go widziałam. To nie wróżyło nic dobrego… Chciałam stąd uciec, ale niestety następne co zobaczyłam to ciemność… Ciemność wszędzie…





Witam!
Wena wróciła!
Przynajmniej na tego bloga.
Ale lepsze coś niż nic.
Mam nadzieję, że rozdział się podobał.

Pozdrawiam Caroline.


wtorek, 18 marca 2014

3.Hello, I'm Stefan Mikaelson...

Siedziałam w szpitalnej poczekalni razem z Lily i roztrzęsioną Caroline. Moja siostra próbowała pocieszyć naszą przyjaciółkę, ale to nic nie dawało. Mam nadzieję, że mama Care przeżyje… Nie chce żeby Caroline przechodziła przez to, co my. Rozpacz, złość potem znów rozpacz i tak dalej… Liz- mama Care jest już operowana przez około pięć godzin. Jeszcze ani razu nikt nie wyszedł z sali operacyjnej i nic nam nie powiedział. Mogliby przecież wyjść na chwilę i oznajmić nam, że są jakieś komplikacje czy coś w tym stylu. Niewiedza jest gorsza od wszystkiego. Jestem tego żywym przypadkiem… Jednym z pytań, które krążą po mojej głowie jest to, kto postrzelił mamę Caroline… Czy to był przypadek, że dwa miesiące temu zamordowali mi brata? Czy mamę Caroline także postrzelił Damon lub któryś z jego ludzi? Nagle drzwi od sali operacyjnej otworzyły się i wszystkie trzy poderwałyśmy się z krzeseł.
- Zaraz przyjdzie lekarz- poinformowała nas pielęgniarka.
- Ale chyba może nam pani powiedzieć czy moja mama żyje?- spytała coraz bardziej wkurzona czekaniem Caroline.
- Nie, nie mogę. Do tego upoważniony jest lekarz nie pielęgniarka- oznajmiła oschle.
- Dziękuje za pomoc- dopowiedziała Care gdy pielęgniarka od nas odchodziła.
- Zanim lekarz wyjdzie pewnie minie kolejne pięć godzin- zauważyła zgryźliwie Lily- Chcecie kawę?
- Ja poproszę- powiedziałam.
- A ty Care?- spytała Lily.
- Nie, nie chce- oznajmiła.
- A może coś do jedzenia? Jest tu przecież butik- zaproponowałam.
- Nie, nie chcę- powtórzyła Caroline.
- To ja zaraz wrócę- powiedziała Lily dając za wygraną.

- Care…- usiadłam obok przyjaciółki- Jak się czujesz?
Caroline tylko wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się lekko. Chciała mnie na brać na to, że wszystko w porządku! Ale znam ją tyle lat i zawsze rozpoznam, kiedy jej uśmiech jest udawany, a kiedy szczery.
Chciałam coś powiedzieć, ale wtedy z sali wyszedł lekarz i Caroline jak oparzona wstała z krzesła. W tym samym czasie Lily wróciła z kawa dla mnie i dla niej.
- Tak jestem jej córką- odpowiedziała Caroline- Co z moją matką doktorze?- dodała po chwili.-
Doktor Stefan Mikaelson ;)
Witam. Jestem doktor Stefan Mikaelson i to ja operowałem Elizabeth Forbes- oznajmił- Czy są panie z rodziny?
- W trakcie operacji nastąpił silny krwotok z wątroby.
- Ale udało się to zatamować, prawda?- spytała szybko Lily. Od dziecka chciała być lekarzem…
- Tak udało się. Nie licząc tego krwotoku operacja przebiegła bez dodatkowych komplikacji- wyjaśnił.
Odetchnęłam z ulgą, a Caroline się troszeczkę rozpromieniła. Lily jednak stała z poważnym wyrazem twarzy i cały czas patrzyła na lekarza.
- Jednak ta noc będzie decydującą- powiedział cicho.
- Co to znaczy decydująca?- spytała Caroline. Dobrze wiedziała, co to znaczy, ale chyba chciała żeby lekarz powiedział jej, że to nie to, o czym myśli.
- Jeśli dzisiejszy nocy stan pani matki będzie bez zmian, to w najgorszym wypadku wróci do domu po jakiś trzech miesiącach. Jednak, jeśli dzisiaj w nocy stan pani matki się pogorszy będziemy starać się ją odratować, lecz będzie to bardzo trudne- powiedział.
Caroline ponownie usiadła na krześle i schowała twarz w dłonie. Lily podziękowała za pomoc i lekarz zostawił nas same. Nie wiem dlaczego, ale ma dziwne uczucie, że już go gdzieś widziałam. Tylko gdzie?
- Caroline powinnaś wrócić do domu- powiedziała cicho Lily.
- Nie ma mowy! Nie zostawię mamy!- warknęła blondynka.
- Caroline- zaczęłam.
- Nie! Nie! I jeszcze raz nie!- prawie krzyknęła.
- Caroline! Siedząc tu i nic nie robiąc nie pomożesz ani twojej mamie, ani personelowi- wyjaśniłam.
- Katherine ma rację- oznajmiła Lily- Pojedziesz do domu, zjesz coś, położysz się spać i jutro z samego rana tu przyjedziemy.
- Caroline błagam wróć do domu- jęknęłam.
- Dobrze- mruknęła i wstała biorąc torebkę.
- Ja prowadzę- oznajmiła Lily. Chyba zauważyła, że ze mną też nie wszystko dobrze. Uśmiechnęłam się do niej lekko, a ona odwzajemniła uśmiech. Jakieś pół godziny później Caroline była już w domu, a ja i Lily piłyśmy herbatę w swoim mieszkaniu.
- Jak myślisz, kto postrzelił mamę Caroline?- spytała.
- Nie mam pojęcia. Z jednej strony myślę, że postrzelił ją ten brunet z baru, ale z drugiej co on miałby do mamy Caroline?- powiedziałam.
- A co on miał do Elijah?- zauważyła Lily. Moja siostra nie wie tyle co ja. Nie ma pojęcia, że szukam morderców brata. I mam nadzieję, że w najbliższym czasie się nie dowie.
- Wiesz co, jeśli mam jutro rano jechać z Caroline do szpitala to chyba pójdę już spać- oznajmiłam- Tobie radzę zrobić to samo- dodałam.
- Zaraz się położę- mruknęła.

Gdy się obudziłam była 6.15. Postanowiłam wziąć szybki prysznic. Po dwudziestu minutach byłam już wykąpana i ubrana w czarne spodnie, biały T-shirt i szary sweterek. Na dole czekała na mnie Lily w niebieskiej sukience i Caroline w szarych spodniach, białej bokserce i niebieskiej koszuli w kratkę.
Nie odzywając się słowem wsiadłyśmy do samochodu i ruszyłyśmy w stronę szpitala. Niestety nie obyło się bez korków. W szpitalu byłyśmy około 7.20. Caroline od razu skierowała się do recepcji i zapytała o doktora Mikaelson. Po chwili na korytarzu pojawił się szukany lekarz. Spojrzał na nas i jego mina od razu się zmieniła. Wcześniej można było zauważyć u niego nutkę rozbawienia, a teraz w jego oczach widać było tylko ból i smutek. To mogło oznaczać tylko jedno…
- Dzień dobry- przywitał się smutno.
- Czy ona nie żyje?- spytała przerażona Caroline.
- Przykro mi- wyszeptał. Nie! Tylko nie to! Nie mogę stracić kolejnej bliskiej mi osoby! Co ja zrobiłam takiego, że Bóg mnie tak karze!
- Około godziny drugiej zatrzymała się akcja serca. Próbowaliśmy ją ratować, ale niestety się nie udało- dodał. Spojrzałam na moją przyjaciółkę. Była załamana. Lily zresztą też. Nie dziwie się jej. Też jestem załamana. Liz po wypadku rodziców była dla mnie i Lily jak matka. To dzięki niej się nie załamałam bo stracie rodziców. To dzięki niej nie zrobiłam żadnego głupstwa. A teraz nie żyje… Kolejna bliska mi osoba nie żyje… Kto będzie następny? Caroline czy Lily? Są to jedyne żywe osoby, na których mi zależy.
- Musimy jechać- powiedziała Lily.
- Jeśli chcecie mogę was zawieść. Wątpię żeby któraś z was w takim stanie mogła kierować- oznajmił. Lily kiwnęła głową na znak, że się zgadza, ja wzruszyłam ramionami, a Caroline… Caroline siedziała na krześle z wzrokiem utkwionym w martwy punkt. Nigdy nie widziałam jej w takim stanie. Chwilę później siedzieliśmy już w aucie. Stefan, który kazał nam zwracać się do niego po imieniu siedział za kierownicą, Lily na siedzeniu obok lekarza, a ja i Caroline z tyłu. Nikt nie odzywał się ani słowem. Ciszę przerwała o dziwo Caroline:
- Kiedy będę mogła wyprawić pogrzeb?- spytała.
- Myślę, że za tydzień- oznajmił.
Caroline tylko kiwnęła głową i ponownie spuściła wzrok. Gdy dojechaliśmy do domu zaproponowałam Caroline żeby nocowała u nas, ale odmówiła. Od razu gdy samochód się zatrzymał wysiadła i skierowała się w stronę domu. Lily i ja podziękowałyśmy Stefanowi za podwiezienie i także poszłyśmy do domu. Lily poszła do swojego pokoju, a ja skierowałam się do swojego. Gdy byłam w pokoju od razu weszłam do łazienki. Spuściłam zimną wodę i zaczęłam ochlapywać nią twarz. Nagle przypomniałam sobie gdzie widziałam Stefana. Szybko wybiegłam z łazienki i skierowałam się do pomieszczenia, gdzie zbierałam informację o brunecie. Zaczęłam szperać w szufladzie by znaleźć to o czym pomyślałam. Miałam szczerą nadzieję, że tylko mi się zdawało, ale gdy natrafiłam na zdjęcie bruneta z pewnym mężczyzną moja nadzieja prysła niczym bańka mydlana. Mężczyzna, który siedział obok bruneta i najwyraźniej świetnie się bawił to Stefan…



Wreszcie udało się coś napisać…
Rozdział średnio mi się podoba, ale niestety wena ostatnio mnie opuściła ;(
Mam nadzieję, że szybko wróci.
Rozdział dodałabym szybciej, ale niestety Internet mi nawalił…
Chciałam też powiadomić wszystkich czytelników, że na blogu pojawił się zwiastun. Jeśli mielibyście ochotę go obejrzeć to zapraszam do zakładki „Zwiastun”
Pozdrawiam Caroline. 






wtorek, 4 marca 2014

2. Can be worse?

2 miesiące później

Nieznośny dźwięk rozległ się po pomieszczeniu. Był to dźwięk oznaczający „Wstawaj! Żyj normalnym życiem. Udawaj, że nic się nie stało. I mów każdemu, że wszystko w porządku”. Dwoma słowami. Dzwonił budzik. Nienawidzę tego dźwięku. Od jakiś dwóch miesięcy znaczy on życie jakby nic nigdy się nie stało. Oznacza staranie się żeby niczego nie spieprzyć. Staranie się o to żeby przetrwać i mieć za co żyć. Głos budzika oznacza kolejne poszukiwania, kolejne zbieranie informacji o brunecie w barze. Jedynym pocieszeniem jest to, że z każdym kolejnym dźwiękiem budzika jestem coraz bliżej znalezienia morderców mojego brata. Jestem coraz bliżej zemsty…
Leniwie zwlokłam się z łóżka i podeszłam do szafy. Wyjęłam z niej czarne, długie spodnie, granatową koszulę i w tym samym kolorze szpilki. Poszłam do łazienki, przebrałam się i wykonałam poranną toaletę. Gdy zeszłam na dół moja siostra już siedziała w kuchni i zajadała śniadanie.
- Cześć Kath- przywitała się- Zrobiłam Ci śniadanie- dodała i uśmiechnęła się lekko.
Po wydarzeniu w barze rzadko się uśmiecha. Przy znajomych i szkole udaje, ale przy mnie czy przy Caroline nie ma zamiaru udawać. Nie dziwię jej się. Każda z nas od dwóch miesięcy żyje tak samo. Przy obcych uśmiechamy się i udajemy szczęśliwe, ale kiedy jesteśmy same żalimy się sobie jak trudno nam nie mówić o morderstwie Elijah.
- Cześć Lily. Dziękuje- przywitałam się i podziękowałam za śniadanie.
Wzięłam je z blatu i usiadłam naprzeciwko Lily. Była ubrana w czarną spódnicę, białą koszulę i czarne szpilki. Była w stroju galowym. Tylko, dlaczego? Katherine myśl! Dlaczego twoja siostra idzie do szkoły w stroju galowym? Na rozpoczęcia roku szkolnego jest za późno, a na zakończenie za wcześnie. Spojrzałam na kalendarz. 8 listopad… Co do cholery jest ósmego listopada?! Katherine przypomnij sobie, o czym ostatnio rozmawiałaś z Lily. O mój Boże… To dzisiaj Lily miała zdawać ten test, aby dostać stypendium. Jak ja mogłam zapomnieć! Przecież to ważny dzień dla mojej siostry!
- Jak się czujesz?- spytałam.
- Dobrze- odpowiedziała i zagryzła dolną wargę. Zawsze tak robiła, gdy była zestresowana.
- A ty?- dodała po chwili ciszy.
- W miarę- odpowiedziałam.
- Stresujesz się tym egzaminem?- zapytałam.

- Aż tak to widać?- odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Nie. Po prostu, gdy się stresujesz to zagryzasz dolną wargę- wyjaśniłam i uśmiechnęłam się.
- Boję się, że nie zdam- oznajmiła.
- Lily… Nigdy nie widziałam osoby z większą inteligencją. Zaufaj mi- powiedziałam.
- Nie o to chodzi…- mruknęła.
- A o co?- zapytałam z ciekawością.
- Jest jedno wolne miejsce i trzydziestu kandydatów… kandydatów tym większość jest bogata… A wiesz jak jest w tych czasach. Parę tysięcy i jesteś przyjęty. Wątpię w to żeby rodzice nie próbowali przekupić komisji. A komisja… W końcu to też ludzie. A prawie każdy wziąłby większą sumkę pieniędzy. Przecież w końcu, co ich obchodzi, co się dzieje z resztą uczniów- powiedziała. Najgorsze było to, że nie wiedziałam jak ja pocieszyć. Przecież wszystko to, co mówiła było prawdą. Sama byłam kiedyś w takiej sytuacji. Po śmierci Elijah szukałam pracy. Gdy wreszcie jakąś znalazłam, zwolnili mnie po pierwszym dniu próby. Woleli zatrudnić jakaś studentkę, której ojciec miał wielką firmę. Dziewczyna chciała spróbować żyć samodzielnie, znaleźć pracę. Wielka mi samodzielność. Tatuś znalazł jej pracę i myśli, że wszystko zrobiła sama- pomyślałam z goryczą. Z rozmyśleń wyrwał mnie głos Lily:
- Ja już będę się zbierać. Chciałabym jeszcze powtórzyć chwilę historię- oznajmiła.
- Dobrze. Ja też zaraz będę się zbierać- powiedziałam. Lily wzięła torbę i zmierzała w kierunku drzwi, gdy zawołałam:
- Lily poczekaj!- odwróciła się i przeszyła mnie pytającym wzrokiem- Zapomniałam o czymś- powiedziałam i podeszłam do niej. Odwróciłam ją do mnie plecami i dałam jej kopniaka w tyłek.
- To na szczęście- oznajmiłam.
- Dziękuję- powiedziała i dała mi całusa w policzek.
Jakieś pięć minut po tym jak wyszła Lily postanowiłam się zbierać do pracy. Tak jak zwykle jazda samochodem zajęła mi jakieś piętnaście minut. Pracowałam w jakiejś firmie ubezpieczanej. Byłam „dziewczyną od kawy”. Od czasu do czasu musiałam posegregować jakieś papierki, pojechać w teren z szefem, którego szczerze nie znosiłam. Weszłam do wielkiego biurowca i skierowałam się na piąte piętro. Gdy byłam już w swoim „gabinecie”. Nie można tego nazwać gabinetem, bo to po prostu biurko w jakimś pokoju. I tyle… Zaczęłam przeglądać pocztę do mojej firmy. Niestety wszystkie były do mojego szefa. A to znaczy, że będę musiała iść do niego. Postanowiłam iść od razu, by później już więcej nie widzieć jego krzywej mordy. Zapukałam do jego gabinetu i po chwili usłyszałam głośne „proszę”. Weszłam do środka i zamknęłam drzwi za sobą. Na mój widok Alex uśmiechnął się szeroko. Nie był to życzliwy uśmiech. Był to uśmiech „Mam propozycję. Jeśli się nie zgodzisz, to pożałujesz. To ja mam władzę. Ty jesteś nikim!”
- Katherine witaj!- przywitał się- Co cię do mnie sprowadza?
-Przyniosłam pocztę- oznajmiłam. Podeszłam do biurka i skierowałam się do drzwi. Chciałam stąd jak najszybciej wyjść.
- Tak szybko uciekasz?- spytał i uśmiechnął się bezczelnie.
- Mam jeszcze trochę pracy- próbowałam się wymigać od dłuższego zostania w biurze.
- A ja właśnie chciałem porozmawiać o twojej pracy- wyjaśniłam.
- To, co zostaniesz i porozmawiamy?- zapytał po chwili milczenia.
- Dobrze- mruknęłam i usiadłam na fotelu, naprzeciwko biurka.
-Więc… Katherine ostatnio nie jestem zadowolony z twojej pracy- zaczął.
Co kurwa?! Codziennie zostawałam po godzinach. Przychodziłam w weekendy. A on mi mówi, że jest niezadowolony z mojej pracy. Dupek!- pomyślałam.
- Powinienem cię zwolnić, ale…- kontynuował.
Ale? Ale co do cholery?- myślałam.
- Ale nie ma nic za darmo- oznajmił i uśmiechnął się bezczelnie.
- A co pan chce?- zapytałam mimo iż tak naprawdę nie byłam tego ciekawa. Ale trzeba jakoś zatrzymać tą pracę. Dobrze płacą. A pieniądze są teraz ważne.
- Myślę, że dobrze wiesz, co chce- powiedział i zaczął się do mnie przysuwać. Z każdym jego krokiem ja się oddalałam. W końcu stało się to, czego najbardziej się bałam. Moje plecy dotknęły zimnej, ciemno-szarej ściany. Alex podszedł do mnie. Blisko… Za blisko… Szepnął mi do ucha:
- I wiem, że ty też tego chcesz.
Złapał mnie w talii i zaczął całować po szyi. Próbowałam się wyrwać, ale nic z tego. Za mocno trzymał mnie w talii. Postanowiłam spróbować jeszcze raz. Kopnęłam go dość mocno. Przynajmniej na tyle żeby poluźnił uścisk. Szybko się wyrwałam i kopnęłam jeszcze raz.
- To ja już wole zwolnienie- powiedziałam- Do widzenia- dodałam i wyszłam.
Chwilę po tym byłam już w domu. Postanowiłam pójść pod prysznic, aby zmyć z siebie dotyk Alexa. To było ohydne. On chciał z nią… A najgorsze było to, że on myślał, że ona chciała z nim… Fuj! Gdy byłam już wykąpana i ubrana skierowałam się do pomieszczenia gdzie miałam wszystkie informacje o brunecie z baru. Od tygodnia nie mam żadnych nowych wiadomości. Wiem tyle, że nazywa się Damon. Należy do gangu. Gangu, którego boją się wszyscy. Wiem jeszcze gdzie atakowali… Ale nie wiem najważniejszego. Co on miał wspólnego wspólnego moim bratem?Czy może być gorzej?”. Łza spłynęła po moim policzku. Usłyszałam trzask drzwi wejściowych. Szybko wytarłam łzę z policzka i ruszyłam na dół. Gdy schodziłam schodami zobaczyłam zapłakaną, opartą o ścianę Lily.
Usiadłam na fotelu i zaczęłam rozmyślać. Moje życie nie ma sensu. Gdyby nie Lily i Caroline nie wiem co by ze mną było… Nie mam pracy, mój szef chciał mnie zgwałcić, mój brat nie żyje, a ja nie mam pojęcia dlaczego, szukam jego morderców, aby się zemścić, ale coraz częściej wydaje mi się, że nic z tego nie będzie. Może i ich znajdę, ale co później. Przecież ich nie zabije. Jest ich więcej, więcej nawet gdyby był tylko brunet. Nie oszukujmy się przecież nie miałabym z nim szans. Jest silniejszy, ma większe doświadczenie. Zabiłby mnie w mgnieniu oka. Czasami zastanawiam się „
- Co się stało?- zapytałam zaniepokojona jej stanem.
- Nie zostałam przyjęta- zaczęła- Wolne miejsce zajęła Lucy. Jej ojciec przekupił komisje- wyjaśniła.
- Lily tak mi przykro- zaczęłam, ale mi przerwała.
- Nie, nie chce współczucia- oznajmiła.
- Dobrze- odpowiedziałam- Co chcesz na obiad?- spytałam żeby zmienić temat.

- Może być…- jej wypowiedź przerwał dzwonek telefonu. Lily zaczęła grzebać w torbie i po chwili wyjęła z niej telefon. Odebrała połączenie i przyłożyła komórkę to ucha.
- Cześć Caroline- przywitała się.
- Poczekaj Care…Po woli, co się stało?- zapytała zaniepokojona. Posłałam jej pytające spojrzenie. Lily pokręciła głową na znak, że nie wie jeszcze o co chodzi. Nagle jej mina wyrażała tylko zdziwienie i strach. Ale co się stało?
- Zaraz tam będziemy Caroline- powiedziała i rozłączyła się.
- Mama Caroline została postrzelona. Musimy jechać do szpitala- powiedziała.
Przez chwilę stałam i kłóciłam się z myślami. Co? Jak to postrzelona? Kto ją postrzelił? Czy przeżyje? Myślałam, że gorzej być nie może. Ale jednak… I coś czuję, że to dopiero początek…





I jest drugi rozdział. Jest to chyba najdłuższy rozdział, jaki napisałam. Mam nadzieję, że się podobał.
Chciałabym też poprosić was, by każdy, kto czyta tego bloga zostawił tu komentarz. Może to być zwykła kropka. Po prostu chce zobaczyć ile osób czyta tego bloga.
Pozdrawiam Caroline.